5 rzeczy, które mnie denerwują
- Krzysztof Klejnowski

- 21 wrz
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 17 lis
Subiektywna lista uciążliwości
Internauci kochają wszelkiego rodzaju listy. Jeśli będziesz kiedyś szukać inspiracji na posty do social mediów, bloga czy rolkę, w każdym nawet najbardziej podstawowym poradniku znajdziesz radę, żeby zrobić listę top czegoś. Dlatego, nie chcąc być gorszym zrobiłem listę:
„Top 5 wkurzających rzeczy! + specjalny bonus na końcu!”
Tak to by się mogło nazywać, gdyby ten wpis był dynamiczną rolką wideo.
1. Sztuczne wydzielanie grup ludzi
Chodzi mi o bezsensowne podziały na nieistniejące grupy ludzi. Zrobiłem to w pierwszym zdaniu tego tekstu, używając słowa internauci. Jest to formuła nagminnie stosowana w mediach. Powiedz mi proszę, co to jest za grupa ludzi, która nazywa się internauci? Co ją wyróżnia? Zapewne dostęp do internetu. Aha, czyli chodzi o tę dość charakterystyczną, wąską grupę Polaków, która stanowi 95,9%* społeczeństwa? Równie dobrze można powiedzieć „Polacy”. Wkurza mnie to głównie, dlatego że ta formuła jest zwykle używana w konkretnym kontekście. Że internauci coś zrobili, internauci jakoś zareagowali. Często są wtedy przedstawiane jakieś skrajne zachowania. Głupie, szkodliwe albo wręcz niebezpieczne. I to daje złudzenie, że to nie ogół społeczeństwa zachował się w określony sposób, tylko jakaś odległa grupa internautów. To nie my. To internauci. Takie rozmywanie odpowiedzialności. Każdy z nas jest internautą. Każdy z nas ponosi odpowiedzialność za to, co wrzuca do sieci i co się w tej sieci dzieje.

Podobnie ma się sprawa z kierowcami. Ja wiem, że nie każdy ma prawo jazdy. Ma je raptem 60%** Polaków, więc tu możemy już mówić o jakimś faktycznym zawężeniu, ale znowu, według mnie ta grupa nie ma sensu. Może nie każdy jest kierowcą, ale każdy jest uczestnikiem ruchu drogowego. Jak nie jako kierowca, to jako pasażer. A media uwielbiają rzucać teksty w stylu „Kierowcy oburzeni nową akcyzą na paliwa”. Z moich obserwacji wynika, że niemal wszystkie tematy medialne poruszane z użyciem słowa „kierowcy” są uniwersalne i dotyczą każdego. Taka narracja tworzy jakieś nierealne wydzielenie, że coś jest niby sprawą tylko kierowców. Nie sądzę, żeby to była celowa manipulacja. Po prostu i „kierowcy” i „internauci” stali się jakąś kalką, która wrosła w publicystów i media.
2. Chrupiące kajzerki w SPC
Długo nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale mam teraz blisko siebie piekarnie SPC i dowiedziałem się, że mają one w swojej ofercie coś takiego jak „chrupiąca kajzerka”. Kupiłem, zjadłem i muszę powiedzieć, że bardzo dobra. Jaki jest jej problem? To jest po prostu dobra, normalna kajzerka. Skórka z wierzchu lekko chrupie, a w środku jest mięciutka. Tak jak to powinno być w kajzerce. Tylko normalna kajzerka nie kosztuje 1,35 zł, a chrupiąca już tak. Jak chcesz miękką bułę bez żadnej tekstury to oczywiście możesz sobie u nich kupić tanią kajzerkę za 62 grosze, ale jest to przyjemność nieporównywalna z chrupiącą kajzerką. Że też nawet kajzerka ma teraz podział na basic i premium. Szkoda, że „premium” w tym przypadku oznacza, normatywną uczciwą kajzerkę.

3. Chapeau bas!
Lubicie talent show? Ja przyznam, że mam kilka, które śledzę z przyjemnością. I zauważyłem, że niezależnie od tego czy to Mam Talent, czy Masterchef, czy The Voice of Poland, każde jury, przynajmniej raz na odcinek, ZAWSZE musi powiedzieć „chapeau bas!”. Serio, za każdym razem, jak oglądam to nasłuchuję i prędzej czy później to pada. Czasem zdarzy się, że nie mówi tego jury, tylko lektor albo prowadzący, ale „chapeau bas!” musi być. Pamiętam, że kiedyś jakiś nasz, nie za mądry polityk powiedział, że to my nauczyliśmy jeść Francuzów widelcami. Nie jest to prawdą, ale najwyraźniej Francuzi nauczyli nas wyrażać podziw.
4. Pierwszy złoty medal dla Polski!
…od 2008 roku. Mógłbym w tym punkcie po prostu napisać, że wkurzają mnie komentatorzy sportowi, ale nie będę taki. Wybiorę jedną rzecz z ich szerokiego wachlarza głupotek. Sport uwielbia statystyki. Wszystkie dyscypliny są pełne liczb, które można ze sobą różnie zestawiać i prezentować zależności. Jest to bardzo kuszące dla wielu komentatorów i często zdarza się, że zakopują się oni w dziwnych analogiach, które nijak się mają do tego, co dzieje się aktualnie na arenie sportowych zmagań. To bywa nieraz śmieszne. Wkurzające jest natomiast wypaczenie znaczenia, że coś jest zdobyte „po raz pierwszy”.
Może chodzi o to, że nasz sport w wielu dyscyplinach nie jest na najwyższym poziomie i nie mamy zbyt często okazji mówić, że coś jest wygrane po raz pierwszy w historii. Pewnie dlatego w tych dyscyplinach, w których nam jako tako idzie komentatorzy lubią używać takiego potworka: „To pierwszy medal dla Polski w czymś tam od 2008 roku!”. I zaznaczę tu wyraźnie, że ten rok 2008 rok nie oznacza, że wtedy powstała ta dyscyplina, albo że Polska po pierwszy raz wzięła udział w zawodach. Nie. Ten rok to jest data zdobycia przez Polskę ostatniego medalu w tej dyscyplinie. Czyli ten, którym się teraz ekscytujemy wcale nie jest pierwszy. Jest przynajmniej drugi, a często okazuje się, że przed 2008 rokiem też coś tam wygraliśmy. To by miało sens, gdyby użyta w takim kontekście data była jakąś cezurą. Typu pierwszy medal w danej dyscyplinie od zakończenia wojny, albo od upadku komunizmu. Chyba od takich porównań ta konstrukcja się wywodzi, ale teraz to jest po prostu: „pierwszy medal od [wstaw datę ostatniego osiągnięcia Polski w tej dyscyplinie]”. Moglibyśmy mówić tak za każdym razem jak coś wygrywamy. Że np. pierwszy wygrany mecz siatkówki z Brazylią od 2024 roku. To jest głupie i dodatkowo umniejsza tym sportowcom, którzy wygrali w „2008 roku”, bo czyni ich sukces anonimowymi. Są już tylko sztuczną granicą stworzoną na potrzeby słowotoku komentatora.
Bonus! Tequila bum bum
Jak zareagowaliby internauci i kierowcy gdyby Iga Świątek została ambasadorką wódki, np. Żubrówki. Między meczami chodziłaby na wymyślne eventy marki, gdzie pozowałaby do zdjęć na wielkim żubrze z rakietą w dłoni. Dostałaby puchowy bezrękawnik (żubranko) w kolorach marki i waliła szoty z gośćmi imprezy. Podejrzewam, że mogłoby się to spotkać z odrobiną krytyki ze strony społeczeństwa, prawda? Tymczasem kilka tenisistek i tenisistów, w tym numer 1 WTA, Aryna Sabalenka, ma taką współpracę z Tequilą. I jest cisza. Pod jej zdjęciami na instagramie nikt nie pisze, że to nie okej, że topowy sportowiec promuje alkohol. Media i komentatorzy, którzy przecież kochają dorzucać do swoich wypowiedzi jakieś nieistotne dla sportu szczegóły z życia zawodników, słowem o tym nie wspominają. Czy jestem jakiś dziwny i tylko mnie to przeszkadza?

Całe istnienie współczesnego sportu opiera się na promocji zdrowego trybu życia. Unikania nałogów, zdrowym odżywianiu, regularnym ruchu. Sportowcy pokazują nam do jakich fantastycznych rzeczy zdolne są nasze ciała, jeśli się o nie dba i odpowiednio trenuje. A tu sportowiec z top wynikami pokazuje, że picie nie przeszkadza jej w byciu najlepszą. Super przykład. Nie bronię jej napić się od czasu do czasu skoro to lubi, ale oficjalną współpracą z producentem alkoholu to co innego. To jest temat na dłuższą dyskusję, bo na gruncie polskim mam podobny problem z Wojtkiem Szczęsnym, który otwarcie pali, a my robimy sobie z tego urocze memy, zamiast powiedzieć, że to nie jest okej. Ale wiem, że internauci, i kierowcy oczywiście też kochają Wojtka, więc nie chcę się już niepotrzebnie narażać. Zamiast tego wgryzę się w moją chrupiącą kajzerkę. * GUS, Społeczeństwo informacyjne w Polsce w 2024. ** Dane podane przez CEPiK za marzec 2025.
Podobał Ci się ten tekst? Masz coś do dodania? Śmiało dodaj swój komentarz, żeby rozpocząć dyskusję. A jeśli chcesz więcej, to zapraszam Cię do dołączenia do mojego newslettera, w którym znajdziesz więcej moich treści, które nie pojawiają się na stronie.

Komentarze